czwartek, 3 stycznia 2008

Ach! Jestem na miejscu. Nauczony doświadczeniami z powrotu do polski tym razem postanowiłem przespać noc i pojechać na trzeźwo. Ojciec podwiózł mnie na lotnisko i już o 7:45 podziwiałem warszawę z lotu ptaka. Nie wiem co mi strzeliło do głowy, że myślałem, że o 12:30 to ja w Lizbonie już będę. W ZURYCHU sprowadzili mnie na ziemię i zobaczyłem, że o 12:25 to ja dopiero z ZURYCHU odlecę.

Myśl przewodnia: Opłaca się przesiadać w Zurychu!

Dlaczego? A no dlatego, że od kiedy jesteśmy w EU to ceny w bezcłowym sklepie są wysokie, a te niskie bez podatku obowiązują tych, którzy wylatują poza unię. A że Szwajcaria w EU nie jest, to można coś taniej sobie kupić i tak oto za 15PLN nabyłem flaszkę żołądkowej gorzkiej 350ml :)

Samolot się spóźnił, więc wyleciałem dopiero przed 14:00 i w Lizbonie byłem o 17:00… 17 stopni, gorąco mi było, ale podładowałem telefon i w drogę, jakiś autobus znalazłem i pojechałem na stację kolejową a tam tylko schody i wspinam się z tą walizą. Sprawdziłem sobie pociągi na dotykowym terminalu. Wiedziałem, że są dwa rodzaje, takie co jadą za 15 i 20 EUR, a różnica w czasie to jest max 30 minut… na nieszczęście była 17:38 a ten tańszy odjeżdżał o 17:39 więc musiałem zakupić za 20EUR bilet na 18:09. Zapytałem się miłej pani w okienku gdzie iść i chwilkę później stałem na peronie. Tak mnie cos jednak podkusiło a ze stała obok jakaś mamuśka z dzieckiem, i pytam się jej po portugalsku czy to tutaj do Coimbry przyjedzie pociąg.

Okazało się, że ona jedzie również do Coimbry, lecz moja radość nie trwała długo…

Ona: Eeee…panie! A pan to po co kupił na 18:09
Ja: (głupi wyraz twarzy)
Ona: No przecież pociąg będzie za 10 minut a pan ma na za 1 godzinę i 10 minut :D

No pięknie… zapomniałem przestawić zegarka w komórce i różnica czasu zrobiła swoje. Na szczęście pojawił się jej mąż i usłyszałem magiczne słowo: zamienić. Zostawiłem walizkę z tą kobietą i dalej na dół po schodach wymieniać bilet. Znów kolejka, lecimy do jednej, wpuścili nas, coś tam gadają po portugalsku zrozumiałem, że musimy iść do drugiej… cholera, zostało 5 minut. Po 2 minutach wymienili mi bilet i powrotem na górę, zdążyłem 30 sekund przed pociągiem. A w pociągu… miodzio. Wyciszane wagony, radio, telewizja, stoliczki. No i patrzę na licznik na wyświetlaczu a pociąg jedzie już 240km/h a wcale tego nie czuć. Bomba. Otworzyłem sobie laptopa i cala drogę przegadałem na gadu-gadu. Znajomi przyjechali po mnie na stacje samochodzikiem (dziękóweczka Dori, Ewa i Piotr). Zaprosiłem ich na herbatkę, piernika (bez skojarzeń) i schabik. Dziś pierwszy dzień w szkole a jutro kurs portugalskiego. Dam znać, jak się coś ciekawego wydarzy.
Posted by Picasa

Brak komentarzy: