środa, 26 grudnia 2007

Chory...

Myślałem o tym, spodziewałem się tego… Jak można było przewidzieć zmiana klimatu na chłodniejszy nie wyjedzie mi dobrze na zdrowie. I stało się, gorączka 38.3°C, głowa mi pęka, kości mnie bolą, gardło, oskrzela, płuca i uszy – Pełen komplet. Faszeruję się czosnkiem, kwiatem lipowym z miodem i wszelkiego rodzaju aspirynami musującymi z witaminą C itd., i próbuję powrócić do zdrowia. Bieganie po mrozie na pewno nie sprawiło że czułem się lepiej, no ale jak mógłbym nie pójść na kolację wigilijną na KABATY (godzina drogi + czekanie 40 minut na tramwaj), czy do Falenicy pod Warszawę (dwie godziny drogi + 3o minut na autobus). Rodzinka to rodzinka, spotkania wspaniałe, ale chorobie nie służą :( Wymarzłem się, wywiałem i dziś siedzę w łóżku tak długo jak się da i nigdzie z domu nie wychodzę. Muszę wyzdrowieć, niedługo sylwester! Trzeba być twardym a nie miętkim, trzymajcie kciuki, jutro zamierzam obudzić się zdrowy!
Posted by Picasa

piątek, 21 grudnia 2007

Zanim przeczytacie notkę, dla zainteresowanych podaje mój nr. Komórkowy, który działa w Polsce: +48 665 586 255

Święta, święta, święta…Nie ma to jak w Polsce. Przyjechałem bezpiecznie z lekkim opóźnieniem, bo byłem w Warszawie 50 minut później niż planowałem. Podróż była… uch… ciężka. A zaczęło się wieczorem. Kolacja z Portugalczykami, trochę wina i o 23 wpadliśmy do pokoju dziewczyn na pożegnalne winko. Posiedzieliśmy do północy i poszedłem do pokoju sprawdzić co by tu jeszcze dopakować do walizki. W międzyczasie Reka mnie namówiła – ok. 1:00 idziemy na imprezę w szkole, to moja ostatnia napijemy się jedno piwko i do domu. Nie przekonało jej, że nie mam kasy na imprezowanie i że muszę wstać rano wcześnie. Powiedziała że stawia (bez skojarzeń), a rano mnie obudzi. Jakoś miałem przeczucie, że na jednym piwku się nie skończy…

1:00 – Jesteśmy w środku, tłum ludzi, głośna muzyka, spotykamy znajomych
2:30 – Reka idzie do domu, proszę ją aby mnie obudziła o 6:30 rano
3:00 – Coraz więcej znajomych stawia mi pożegnalne piwko
3:30 – Idę do domu, dosyć! Muszę choć trochę pospać… Wychodzę z imprezy
3:45 – Zmieniłem zdanie, wracam bawić się dalej…

O 5:40 impreza się skończyła i już nie było sensu iść spać, więc dotarłem do domu i postanowiłem że prysznic załatwi sprawę i będę jak nowo narodzony. Trochę pomogło ale więcej było piwa na dyskotece niż wody w kranie ;) Spokojnie połaziłem po pokoju, zbiłem szklankę jak chciałem się napić wody… Idę jeść. Ok. 7:15 skończyłem jeść Tosta, zrobiłem sobie kanapki i coś mnie tknęło żeby sprawdzić o której mam autobus miejski który mnie zawiedzie na stacje autobusową.

AAAAAAAAAA!!!

Autobus zamiast jak myślałem o 7:40, był o 7:25. Patrzę na zegarek, jest 7:20… Buch, walizkę pod pachę i biegnę do pokoju dziewczyn pożegnać się i wziąć moją książkę którą im pożyczyłem. Brigitta brała prysznic więc pożegnałem się z Reka i biegne na przystanek.

AAAAAAAAAA!!!

Urwała się rączka w walizce… to znak… patrzę… Nie mam biletu miesięcznego, przecież pożyczyłem Ediemu. Wracam na górę, i nie wiem po co pobiegłem do kuchni :] Przebudzony Edi spotkał mnie w drzwiach i dostał ode mnie kubek ciepłej herbaty – Masz, wypij sobie na śniadanie mi ucieka autobus, daj mi mój bilet!!! Uff… wpadłem na przystanek równo z autobusem. Jadę łapać tego PKS’a, na miejscu byłem ok. 7:40… Impreza i poranne przygody mnie zmęczyły więc na dworcu usiadłem na walizce, ustawiłem budzik w telefonie i poszedłem w końcu spać :) Potem przyjechał mój dyliżans jakoś do niego wsiadłem (zaspany byłem strasznie i chyba nawet biletu nie pokazałem) . A potem to pamiętam że budzę się w Lizbonie i widzę lotnisko – Mój zegar biologiczny ma wyczucie :)

Dalej nie będę opowiadał nudnych szczegółów, bo na autopilocie udało mi się dotrzeć do odpowiedniego samolotu, a obsługa paszportowa mimo zmęczonych oczu i nowej bródki bez problemu mnie rozpoznawała i wpuszczała gdzie trzeba.

A zapomniałbym, zdziwiłem się ale testowali mi w Zurychu klawiaturę laptopa na obecność różnych substancji, które rzekomo wcześniej miały być na moich rękach. Zaspany tylko patrzyłem jak zbierają próbki z klawiszy i grzecznie odpowiadałem na pytania: Tak, tego laptopa używa pół akademika (tak więc jak coś znajdziecie, to nie ja).

Nic nie znaleźli, więc nie było przygody, więc nie ma co pisać :) Terrorystą nie jestem :P

Teraz jestem w Polsce i będę świętować, następna notka zapewne z Portugalii!
Posted by Picasa

niedziela, 16 grudnia 2007

Ach! Totalnie zapomniałem podać link do galerii z Lizbony. Dodatkowo dodałem wyżej zdjęcie mostu Casco Da Gama. Jest po prostu rewelacyjny, strasznie wysoki i tak długi, że nie widać drugiego końca. Ma 17,2km długości! Genialna konstrukcja. Nie ma to jak pisać, że ładne zdjęcia a nie dać linku do nich. Tak więc poprawiam się i zapraszam:

http://picasaweb.google.pl/k.gebarowski/TripToLisboa

Komentarze miłe widziane :)
Posted by Picasa

sobota, 15 grudnia 2007

Irek

Specjalne podziękowania dla mojego wójka Ireneusza, który zostawił na tym blogu mnóstwo komentarzy. Wczoraj mailowo próbowałem odpowiedzieć na kilka z nich, ale już mi się kończą pomysły w wymyślaniu kombinacji jaki może być poprawny e-mail, i.gebarowski, igebarowski a może jeszcze inaczej. Tak więc IREK, jeśli to teraz czytasz to napisz swój e-mail w komentarzu lub napisz cokolwiek na k.gebarowski@gmail.com to wyślę Ci conieco. Pozdrawiam!

Żeby nie było, innym też bardzo dziękuję, ale do was mam maile więc mi tu zazdrosnym o podziękowania nie być ;)
Posted by Picasa

piątek, 14 grudnia 2007

Panorama Lizbony!


kliknij aby powiększyć

Szósta rano, pobudka… Po co było oglądać ten film, położyłem się spać o 3:20, do czwartej nie mogłem zasnąć. Dwie godziny snu i trzeba wstawać. Takie życie, co zrobić. Zima za oknem w pełni, w nocy temperatura spada do 6-7C, totalna lodówka. Dam radę. Generalnie może powiem jak się stało że tam zostaliśmy zaproszeni. Otóż dwie klasy z kierunku artystycznego jakiegoś z uczelni ESEC miały wykupioną wycieczkę do Lizbony do muzeum i jedna z klas nie mogła jechać. Było 30 wolnych miejsc, wszystko opłacone więc zapytali się ERASMUS’ów czy chcą jechać. Hehe, długo się nie zastanawiałem. Na wycieczkę pojechało 4 polaków (Piotr, Ewa, Dorota i Ja), Czech Petr, cygan Edi, Daniela i Amelina z Bułgarii i Diego z Hiszpanii. Na niebie żadnej chmurki od rana, zapowiadała się świetna pogoda. Z Edim byliśmy pod szkołą pół godziny za wcześnie więc zaczęliśmy się posilać pomarańczami z drzewa rosnącego przy szkole. Nie spodziewał bym się, ze w grudniu będę zrywał pomarańcze z drzewa :D Mniejsza z tym, ok. 12:30 byliśmy już na miejscu. Nawet przez chwilę nie miałem ochoty iść do muzeum, jestem w Lizbonie to idziemy na miasto :) Jedyny warunek – o 18 być powrotem po pojadą bez nas. Nie wszyscy byli tego samego zdania więc wyruszyliśmy w pięć osób, Bułgarki, Edi, Diego i Ja. Poszliśmy wzdłuż wybrzeża zobaczyć starą wierzę portową (piękna, zobaczycie w galerii), oraz ogromy biały pomnik. Dziego był wcześniej w Lizbonie, więc robił z przewodnika oraz tłumacza, bo jako Hiszpan bez problemu mógł się z każdym dogadać. Poradził nam kupić bilety dzienne, żeby zaoszczędzić na transporcie (2EUR/przejazd). I co się okazało? Przez to że jest spotkanie na szczycie (kto nie wie tego dnia kaczor z Donaldem byli w Lizbonie) cały transport w Lizbonie tego dnia za darmo! Nie ma to jak podwójne szczęście :D Hehe, popędziliśmy na wielki sławny plac a stamtąd deptakiem na wierzę widokową, która również tego dnia była za darmo (normalnie 2.5EUR). Zjedliśmy szybko jakiegoś Fast-Food’a i na samą górę zwiedzać zamek :) Zrobiliśmy bardzo dużo świetnych zdjęć, ale umieszczę je dopiero wieczorem, jak zgram z Bułgarskiego aparatu. Robiło się późno, a chcieliśmy pojechać jeszcze zabytkowymi tramwajami (zobaczycie w galerii, sporo takich jeździ po Lizbonie). 17:15… jedziemy małym wagonikiem po krętych uliczkach i coraz bardziej oddalamy się od autokaru… 17:30… Diego zapatrzył się w zdjęcia w aparacie i zapomniał nam powiedzieć, że powinniśmy wysiąść na poprzednim przystanku. Znaleźliśmy metro, biegiem do środka, jakaś stacja… O! Blisko rzeki, jedziemy… ze stacji na górę, szukać autobusu. Na szczęście stał akurat ten, który nam pasował. W szalonym tempie byliśmy przy autokarze o 17:59, hehe. Udało się! :D Podróż niesamowita, miasto przepiękne a wstępne fotki można już oglądać w galerii. Robiłem je telefonem komórkowym i zapomniałem zmienić rozdzielczości i wszystkie robiłem na połowę mniejszej niż maksymalna :( Tak więc są strasznie kiepskiej jakości. A jaka była pogoda? Żadnej chmurki na niebie, w koszuli i sweterku momentami się aż gotowałem, bo słońce naprawdę mocno grzało. Chyba się nawet trochę opaliłem przez cały dzień łażenia ;) Jak kiedykolwiek pojedziecie do Portugalii, musicie zwiedzić Lizbonę! Polecam!!!
Posted by Picasa

ERASMUS Dinner

Kolacja ERASMUS’ów. Nie zapowiadało się aż tak Ciekawie jak było, ale zacznę od początku. Obudziłem się rano z okropnym bólem głowy – ciut za dużo piwka. No nic, czas się brać za placki. Zacząłem o czternastej i z pełnym zapałem przerobiłem 3kg ziemniaków na drobną papkę. Trochę tajemnych składników i już o 17:40 wszystkie były usmażone. Nie sądziłem że placki smaży się tak długo! W sumie wyszło ok. 55 placków, nie licząc tych które zjadłem podczas smażenia. Trochę spóźniony, ale dotarłem na kolacje. Przeszła moje najśmielsze oczekiwania. Na ścianach napisy piękne MERRY CHRISTMAS, stoły zastawione ciastami, ciasteczkami, zapiekankami, kurczakami, plackami pierogami dosłownie wszystko! Było sporo zdjęć, ale oczywiście portugalskim zwyczajem jeszcze ich nie umieścili, więc muszę trochę poczekać i jak tylko się pojawią, to na pewno je tu umieszczę :)
Moje ulubione dania?
- Polskie pierogi (Dori i spółka, szacuneczek)
- Hiszpańska zapiekanka (nikt się nie przyznał kto ją zrobił, miodzio. Jak ktoś wie czyja to sprawka, to dać znać w komentarzach)
- Ciasto z budyniem (Chyba włosi zrobili, niebo w gębie)
- Oczywiście moja placki! (Bardzo mnie ucieszyło, że zjedzono 53 z 55 placków i niektórzy brali po 4 dokładki, oraz stwierdzenia: To naprawdę jest z ziemniaków? Hehe :D)
- Prawie zapomniałem Węgierski gulasz. Ostry, gęsty dużo mięska! Brigitta, wyjdź za mnie i gotuj mi taki ;)

Na koniec dostaliśmy po kartce świątecznej ze słowami „wesołych świąt” w różnych językach oraz zaproszenia na wycieczkę do Lizbony, ale o tym w następnej notce… Po kolacji poszliśmy do Tuareg, pobliskiej marokańskiej knajpy. Usiedliśmy na poduchach w namiocie i popijaliśmy rożne smaki herbat ze srebrnych dzbanków. Uwielbiam to miejsce, idealne aby się zrelaksować. Nie siedziałem długo, o 23:30 byłem już w domu bo następnego dnia pobudka o 6 i trzeba jechać do Lizbony! :)
Posted by Picasa

We wtorek Wo kończył swoją przygodę z ERASMUSEM i wybierał się do Niemiec, tak więc urządził ostatnią, pożegnalną imprezę. Musieliśmy się tam pojawić i o dziewiątej już byliśmy na miejscu. Zabrałem butelkę wina w razie czego, ale totalnie się nie przydała, bo jak widać na załączonym obrazku wanna była pełna różnorakich dobroci :) Przez chwilę przeraziło mnie, ze we 4-ke mamy to wypić (Wo, Jan, Edi, Ja) Ale około północy zjawiło się dużo więcej ludzi i wanna szybko opustoszała. Niestety o 2:00 impreza musiała się zakończyć, bo Wo miał autobus do Porto a stamtąd samolot do Niemiec. Ciekawe czy go wpuścili do samolotu, bo trzeźwy to na pewno nie był :) Ja rozwaliłem sobie mały palec o tarkę, którą nosiłem w torbie cały czas, bo następnego dnia musiałęm zrobić placki ziemniaczane na kolacje ERASMUS’ow. Ale o tym napiszę za chwilę, bo teraz wspomnę o czymś innym. Pamiętacie imprezę u Wo, na której ludzie się poprzebierali? Tak więc zgrałem od niego sporo naprawdę dobrych zdjęć! Link do galerii:

http://picasaweb.google.pl/k.gebarowski/HaloweenPartyWoCamera

A to moje ulubione fotki:
http://tnij.org/mouseandpimp – Agata i Ja… Mouse&Pimp, świetne zdjęcie moim zdaniem
http://tnij.org/dc01 oraz http://tnij.org/dc02 – Nie wiem jak wy uważacie, ale moim zdaniem dziewczyna piękna i fotogeniczna, szkoda że Rumunka ;)
http://tnij.org/cmouse - Agata, przebrała się za mysz i wyglądała… zza parawanu :P
A na koniec: http://tnij.org/csszjc - Niech mi ktoś do cholery wyjaśni, co się stało z jej piersiami? Błeee… :/
Posted by Picasa

poniedziałek, 10 grudnia 2007

Stare powiedzenie mówi – w swoim bałaganie znajdziesz wszystko co trzeba. Ale jest pewna granica. Na tym zdjęciu widać stan mojego pokoju na dzień piątek wieczór. W trosce o mojego laptopa, który się grzał na łóżku (na krześle i biurku się nie mieścił), postanowiłem posprzątać. Zmotywowała mnie do tego również Dori, która miała przyjechać następnego dnia na film. Wstyd kobietę do takiego chlewu wprowadzać, choć znam dwie z na przeciwka którym to nie przeszkadza – wstyd! Również znudziły mi się biegi przełajowe do toalety – wywrotka na pustych butelkach po coli, tunel pod krzesłem, skok nad kablem od zasilacza salto przez walizkę i już prawie jestem w łazience, o ile nie zabije się o koty które tańczą i ganiają się nawzajem po podłodze :) Tak więc widzicie, straszny brudas z tego Rumuna, no w ogóle nie sprząta. Leniuch okropny ;) Ja przynajmniej pościeliłem łóżko. Tak więc w sobotę zajęło nam to ponad dwie godziny, ale pokój wygląda tak ładnie, że nawet nie robiłem zdjęcia bo nikt nie uwierzy że to ten sam...
Posted by Picasa
Kochany święty mikołaju. Piszę ze słonecznej i ciepłej Portugalii, i bardzo Ci współczuje, że siedzisz tam na północy zasypany w zimnym śniegu. Lecz mimo tego, przyjadę w zimne kraje i spokojnie możesz położyć moje prezenty pod Polską choinką. Powinieneś wiedzieć czego mi potrzeba, ale na wszelki wypadek napiszę:

Skarpetki (par kilka) – Bym prać tak często nie musiał w pralce, bo kosztuje to kilka euro
Koszula (ładna) – Co by sylwester był udany i wszyscy mówili: A pamiętasz tego w fajnej koszuli?
Kosmetyków kilka – Abym miał skórę po goleniu jak pupa niemowlaka, pachniał jak świeże fiołki i wywoływał efekt AXE ;)
Książkę ciekawą – Np. przygody mikołajka, bo ostatnio mi po głowie chodzi.
Pieniążków w złotówkach – Bo jak nie oddam Pawłowi za bilet na sylwestrowej zabawie, który mi kupił, to mnie upije i zostawi w klubie i spóźnię się na samolot powrotny.
Euro też sztuk kilka ­– Jeść, pić, spać, tego mi trzeba a w Portugalii trzeba mieć na to trochę EURO ;)

A poza tym ładną choinkę poproszę, ale to już w rękach mojej kochanej rodzinki. Tak czy siak cokolwiek znajdę pod choinką to będą to moje najlepsze święta. Stęskniłem się za wami wszystkimi kochani i nie ma lepszego prezentu niż to, że znów waz zobaczę :) Buziaki! Mua! :*

PS: Jak cos sobie przypomnę z prezentów to jeszcze napiszę ;)
Posted by Picasa

Zakaz palenia?


Powoli dochodzę do wniosku, że coś takiego jak zakaz palenia w Portugalii nie istnieje. Dlaczego? Nie chodzi o to, że widok osoby palącej zaraz pod zakazem nie należy do rzadkości. Dodatkowo ilość miejsc w których można palić, jest porażająca. Wiadomo, każdy PUB, Dyskoteka, Restauracja. W szkole – bez problemu można zobaczyć kogoś z papierosem na korytarzu. Centrum handlowe? Czemu nie, spokojnie można chodzić między sklepami z papierosem w ręku. Popielniczki montowane są nawet w bankomatach! No przecież jak się czeka na pieniążki to można sobie dymka puścić, prawda? Czemu pisze tego posta? Bo ostatnio się dowiedziałem o totalnym przegięciu jeśli chodzi o palenie. Koleżanka poszła do kina, na nowy film Tarantino, akcja wre, napięcie i… Kurtyna się zasłania, z głośników miły głos – 10 minut przerwy na papieroska. No chyba bym obsługę kina pozabijał. Paranoja! Co o tym sądzicie?
Posted by Picasa

Zima, zima... :)

Zima w Portugalii w pełni. Na dowód tego przedstawiam powyżej dwa zdjęcia zrobione kilka dni temu po drodze do szkoły. Tak więc swetry do szafy i wychodzimy w t-shircie. Tak dobrze to nie ma, chociaż w takim stroju do sklepu wyskoczyć można spokojnie. Co prawda w ciepłym słońcu można rozłożyć leżak i się opalać, lecz wystarczy że przejdzie się w cień i czuć że zima. Powietrze jest bardzo ostre, chłodne i rześkie. Tak czy siak wspaniale! Wrócę do Polski, to też tak będzie na pewno ;) Koniec o pogodzie na dziś, bo mi się gorąco robi.
Posted by Picasa

poniedziałek, 3 grudnia 2007

Na początku podchodziłem do sobotnich atrakcji sceptycznie. Powiedzieli mi, że za te 10EUR które zapłaciłem, to będzie może z 10 minut gry w paintball. Trochę drogo. Ale nic, zapłaciłem już wcześniej więc nie było odwrotu. Spotkaliśmy się pod szkołą o 12:30, i jak to bywa w Portugalii autokar spóźnił się pół godziny – standard. Amelina uchyliła rąbka tajemnicy i okazało się, że na paintballu się nie skończy. Podzielili nas na grupy 5-cio osobowe. Nasza grupka składała się w 100% z polaków. Pół godziny drogi i na miejscu niespodzianka… Najpierw prezentacja broni: paintball, wiatrówka, łuk. Kilka informacji, zawiązali nam oczy i w drogę. Jak nam zwrócili wzrok, dostaliśmy koszulki na których musieliśmy napisać nazwę drużyny, dostaliśmy mapę terenu i mieliśmy iść i szukać zadań. Polegało to na tym, że jak zauważyliśmy dwie wstążki to w promieniu dziesięciu metrów musiała znajdować się koperta z zadaniem. Na początku trochę nudne te zadanka, bo trzeba było napisać historię o młynie na sto słów, albo policzyć doniczki należące do kościoła, ale potem było już tylko ciekawiej. Następne zadanie – body painting! Dostaliśmy pastele i jakieś białe coś do makijażu i musieliśmy się tym wysmarować, taki barwy wojenne. Dalej – strzelanie z łuku. Baaardzo fajna sprawa. Trochę spaceru po lesie i dotarliśmy do rzeki, a nad nią zawieszone liny. I myk na drugą stronę. Dość łatwe, szczególnie że była asekuracja. Dalej w nudne zadanka w stylu zbierania śmieci po drodze itd., dosyć strome wzniesienie w lesie a za nim schowana Amelina. Po drodze mijały nas tylko kłady, na których organizatorzy rozwozili sobie piwo. Trzeba było strącić pięć kręgli lezących na drodze, udało mi się zbić wszystkie na raz (za 3-cim razem). Dalej już było to co najlepsze. Z wiatrówki zestrzeliliśmy 5 balonów (50% skuteczności), A zjazd na linie ze wzniesienia był po prostu zajebisty. Na deser – paintball. Świetna sprawa, dostaliśmy maski (groźnie się w nich wygląda) i karabiny po 50 kulek w każdym. Zadanie – wybić przeciwną drużynę i zabrać ich flagę. Obmyśliliśmy strategię i zaczął się szturm. Osłanialiśmy się nawzajem i czołgając się w lesie w paprociach wybiliśmy całą ich drużynę zdobyliśmy flagę i kolejne punkty :D Straciliśmy tylko jednego zawodnika (nie mnie). Potem dostaliśmy po kanapce, ciastku i soku. Pewni wygranej czekaliśmy na wyniki i oczywiście wygraliśmy. Szampana i 6 win! :D Tyle że dziwna sprawa, że wino dostaliśmy tylko jedno :) Resztę rozdali przegranym grupom, a niech mają, na pocieszenie. Trwało to ładne 5-6 godzin, sporo zabawy i na pewno było warto :D Jak jeszcze raz coś takiego zorganizują to na pewno się zdecyduję!
Posted by Picasa