piątek, 21 grudnia 2007

Zanim przeczytacie notkę, dla zainteresowanych podaje mój nr. Komórkowy, który działa w Polsce: +48 665 586 255

Święta, święta, święta…Nie ma to jak w Polsce. Przyjechałem bezpiecznie z lekkim opóźnieniem, bo byłem w Warszawie 50 minut później niż planowałem. Podróż była… uch… ciężka. A zaczęło się wieczorem. Kolacja z Portugalczykami, trochę wina i o 23 wpadliśmy do pokoju dziewczyn na pożegnalne winko. Posiedzieliśmy do północy i poszedłem do pokoju sprawdzić co by tu jeszcze dopakować do walizki. W międzyczasie Reka mnie namówiła – ok. 1:00 idziemy na imprezę w szkole, to moja ostatnia napijemy się jedno piwko i do domu. Nie przekonało jej, że nie mam kasy na imprezowanie i że muszę wstać rano wcześnie. Powiedziała że stawia (bez skojarzeń), a rano mnie obudzi. Jakoś miałem przeczucie, że na jednym piwku się nie skończy…

1:00 – Jesteśmy w środku, tłum ludzi, głośna muzyka, spotykamy znajomych
2:30 – Reka idzie do domu, proszę ją aby mnie obudziła o 6:30 rano
3:00 – Coraz więcej znajomych stawia mi pożegnalne piwko
3:30 – Idę do domu, dosyć! Muszę choć trochę pospać… Wychodzę z imprezy
3:45 – Zmieniłem zdanie, wracam bawić się dalej…

O 5:40 impreza się skończyła i już nie było sensu iść spać, więc dotarłem do domu i postanowiłem że prysznic załatwi sprawę i będę jak nowo narodzony. Trochę pomogło ale więcej było piwa na dyskotece niż wody w kranie ;) Spokojnie połaziłem po pokoju, zbiłem szklankę jak chciałem się napić wody… Idę jeść. Ok. 7:15 skończyłem jeść Tosta, zrobiłem sobie kanapki i coś mnie tknęło żeby sprawdzić o której mam autobus miejski który mnie zawiedzie na stacje autobusową.

AAAAAAAAAA!!!

Autobus zamiast jak myślałem o 7:40, był o 7:25. Patrzę na zegarek, jest 7:20… Buch, walizkę pod pachę i biegnę do pokoju dziewczyn pożegnać się i wziąć moją książkę którą im pożyczyłem. Brigitta brała prysznic więc pożegnałem się z Reka i biegne na przystanek.

AAAAAAAAAA!!!

Urwała się rączka w walizce… to znak… patrzę… Nie mam biletu miesięcznego, przecież pożyczyłem Ediemu. Wracam na górę, i nie wiem po co pobiegłem do kuchni :] Przebudzony Edi spotkał mnie w drzwiach i dostał ode mnie kubek ciepłej herbaty – Masz, wypij sobie na śniadanie mi ucieka autobus, daj mi mój bilet!!! Uff… wpadłem na przystanek równo z autobusem. Jadę łapać tego PKS’a, na miejscu byłem ok. 7:40… Impreza i poranne przygody mnie zmęczyły więc na dworcu usiadłem na walizce, ustawiłem budzik w telefonie i poszedłem w końcu spać :) Potem przyjechał mój dyliżans jakoś do niego wsiadłem (zaspany byłem strasznie i chyba nawet biletu nie pokazałem) . A potem to pamiętam że budzę się w Lizbonie i widzę lotnisko – Mój zegar biologiczny ma wyczucie :)

Dalej nie będę opowiadał nudnych szczegółów, bo na autopilocie udało mi się dotrzeć do odpowiedniego samolotu, a obsługa paszportowa mimo zmęczonych oczu i nowej bródki bez problemu mnie rozpoznawała i wpuszczała gdzie trzeba.

A zapomniałbym, zdziwiłem się ale testowali mi w Zurychu klawiaturę laptopa na obecność różnych substancji, które rzekomo wcześniej miały być na moich rękach. Zaspany tylko patrzyłem jak zbierają próbki z klawiszy i grzecznie odpowiadałem na pytania: Tak, tego laptopa używa pół akademika (tak więc jak coś znajdziecie, to nie ja).

Nic nie znaleźli, więc nie było przygody, więc nie ma co pisać :) Terrorystą nie jestem :P

Teraz jestem w Polsce i będę świętować, następna notka zapewne z Portugalii!
Posted by Picasa

Brak komentarzy: