poniedziałek, 3 grudnia 2007

Na początku podchodziłem do sobotnich atrakcji sceptycznie. Powiedzieli mi, że za te 10EUR które zapłaciłem, to będzie może z 10 minut gry w paintball. Trochę drogo. Ale nic, zapłaciłem już wcześniej więc nie było odwrotu. Spotkaliśmy się pod szkołą o 12:30, i jak to bywa w Portugalii autokar spóźnił się pół godziny – standard. Amelina uchyliła rąbka tajemnicy i okazało się, że na paintballu się nie skończy. Podzielili nas na grupy 5-cio osobowe. Nasza grupka składała się w 100% z polaków. Pół godziny drogi i na miejscu niespodzianka… Najpierw prezentacja broni: paintball, wiatrówka, łuk. Kilka informacji, zawiązali nam oczy i w drogę. Jak nam zwrócili wzrok, dostaliśmy koszulki na których musieliśmy napisać nazwę drużyny, dostaliśmy mapę terenu i mieliśmy iść i szukać zadań. Polegało to na tym, że jak zauważyliśmy dwie wstążki to w promieniu dziesięciu metrów musiała znajdować się koperta z zadaniem. Na początku trochę nudne te zadanka, bo trzeba było napisać historię o młynie na sto słów, albo policzyć doniczki należące do kościoła, ale potem było już tylko ciekawiej. Następne zadanie – body painting! Dostaliśmy pastele i jakieś białe coś do makijażu i musieliśmy się tym wysmarować, taki barwy wojenne. Dalej – strzelanie z łuku. Baaardzo fajna sprawa. Trochę spaceru po lesie i dotarliśmy do rzeki, a nad nią zawieszone liny. I myk na drugą stronę. Dość łatwe, szczególnie że była asekuracja. Dalej w nudne zadanka w stylu zbierania śmieci po drodze itd., dosyć strome wzniesienie w lesie a za nim schowana Amelina. Po drodze mijały nas tylko kłady, na których organizatorzy rozwozili sobie piwo. Trzeba było strącić pięć kręgli lezących na drodze, udało mi się zbić wszystkie na raz (za 3-cim razem). Dalej już było to co najlepsze. Z wiatrówki zestrzeliliśmy 5 balonów (50% skuteczności), A zjazd na linie ze wzniesienia był po prostu zajebisty. Na deser – paintball. Świetna sprawa, dostaliśmy maski (groźnie się w nich wygląda) i karabiny po 50 kulek w każdym. Zadanie – wybić przeciwną drużynę i zabrać ich flagę. Obmyśliliśmy strategię i zaczął się szturm. Osłanialiśmy się nawzajem i czołgając się w lesie w paprociach wybiliśmy całą ich drużynę zdobyliśmy flagę i kolejne punkty :D Straciliśmy tylko jednego zawodnika (nie mnie). Potem dostaliśmy po kanapce, ciastku i soku. Pewni wygranej czekaliśmy na wyniki i oczywiście wygraliśmy. Szampana i 6 win! :D Tyle że dziwna sprawa, że wino dostaliśmy tylko jedno :) Resztę rozdali przegranym grupom, a niech mają, na pocieszenie. Trwało to ładne 5-6 godzin, sporo zabawy i na pewno było warto :D Jak jeszcze raz coś takiego zorganizują to na pewno się zdecyduję!
Posted by Picasa

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Ten to ma dobrze, biega se w grudniu z karabinem po lesie. A tu u nas to ciezko browara na dworzu wypic bo pizdzi rowno.hehe. Pozdrawiam.