wtorek, 12 lutego 2008

Podróż nad Ocean: Aveiro, Porto, Barcelos - Część I

(kliknij w obrazek, aby zobaczyć całą trasę podróży)
Obejżyj szczegółowo w programe Google Earth

Goncalo zaliczył wszystkie egzaminy, w związku z tym poprzedni weekend miał wolny i postanowił zabrać nas do domku nad oceanem, 15km od jego rodzinnego miasta. Trochę się zastanawiałem czy jechać, bo sama podróż to ok. 11EUR w jedną stronę, ale w końcu okazja zwiedzenia kawałka Portugalii i noclegu za darmo, może szybko się nie powtórzyć. Zapakowałem się w plecak od laptopa i w drogę! W piątek, o 12:40 mieliśmy pociąg z Coimbry do Aveiro, stamtąd do Porto, a z Porto do Barcelos, rodzinnego miasta Goncalo. Za cały przejazd wyszło 9,60 ze zniżką za kartę EURO26. To dość istotne, bo można zaoszczędzić od 20% do 50% ceny biletu, w zależności od linii. W pociągu zauważyłem, że moja karta jest nieważna. Na szczęście kontroler tego nie zauważył. I spokojnie dojechaliśmy do Porto. Pogoda Boska! W Cieniu, 23°C! Słonko grzało tak, że aż miło. Tam godzinka przerwy wystarczyła, aby wypić kawę i zrobić drobne zakupy na dalszą drogę. Zakupiłem trzy banany i trzy małe piwka 0,33 po 23 centy sztuka. Jedno skonsumowaliśmy od razu na stacji a reszta do pociągu. Zadowolenie minęło kiedy kontroler jednak zwrócił uwagę na datę ważności na karcie, ale na szczęście w Portugalii pracują mili ludzie i obyło się bez dodatkowych opłat. Ponieważ w Barcelos mieliśmy godzinę czasu, poszliśmy do domu do Goncalo zostawić bagaże po czym poszliśmy do jego mamy do Pracy się przywitać. Bardzo się cieszyła, że nas widzi, wycałowała nas i od razu z ogromną energią wepchnęła do pokoju pełnego przeróżnych ubrań. Tak dla informacji, mama Goncalo pracuje w firmie, zajmującej się kontrolą jakości ubrań, importowanych i eksportowanych. Tak więc kazała nam wybrać sobie co się nam tylko podoba, zaczęła dziewczynom wykładać bluzki i bluzeczki i inne markowe ciuszki. Ja kątem oka zerkałem na ładne koszule wiszące na wieszaku, ale aż mi było głupio zapytać czy te też są do wzięcia, bo widziałem że to taka serdeczna kobieta, że nawet jakby do wzięcia nie były to by je nam dała, więc spokojnie czekałem aż przyjdzie kolej na męską część grona. Ku naszej wielkiej radości, dla facetów były piękne ręczniki, MADE IN FRANCE. Muszę przyznać, ze nie mam pojęcia o istnieniu firmy która zrobiła ten ręcznik, Beata coś bąknęła, że to jest z dobrą metką, ale dla mnie najważniejsze było, że ręcznik 100% bawełny, mięciutki i duży – idealny na plaże. Podziękowaliśmy serdecznie i wróciliśmy do Goncalo po bagaże, bo zostało nam ok. 25 minut do autobusu, który miał nas zabrać do nadmorskiej miejscowości nad oceanem, czyli powinienem powiedzieć nadoceańskiej – beznadziejnie to brzmi. Chwila na przystanku, i o 18:20 już byliśmy w drodze. Na miejscu trzeba było przejść kawałek do domu, na szczęście po drodze był jeszcze otwarty supermarket, więc mogliśmy kupić rzeczy na obiadokolacje. Makaron, mięsko, pieczarki, sos pomidorowy, 3 wina i 0,7l wódki wyglądały wystarczająco. Oczywiście potem się okazało, że napojów za mało. Muszę przyznać, że dom Goncalo miło mnie zaskoczył. Spodziewałem się jakiegoś działkowego domku, z pokojami ale bez luksusów, jako taką łazienką i już. A tu normalny 2-piętrowy dom. W środku wszystko wyremontowane, podłogi z drewna, kominek, pianino, wielka jadalnia. Dwie łazienki z wanną, prysznicem, wielkimi lustrami. Cztery sypialnie! Po prostu bomba! Aż bym chciał w takim mieszkać, nie wspominając o ślicznym ogrodzie i tarasie. Ugotowaliśmy obiad, nakryliśmy do stołu. Aż nie pasowało to do mojej wizji domku nad oceanem, wielki zaokrąglony stół, piękne krzesła, nakrycie pełne, serwetki, świeca i wino! Cudownie! Po kolacji siedzieliśmy w salonie przy kominku, robiliśmy drinki z wódką i popijaliśmy winko. Chyba ten klimat mi służy, bo jakoś nie mogłem się dopić. Ale nic, około 1-szej w nocy wyruszyliśmy nad ocean, a może wcześniej? Generalnie było ciemno. Na plaży wykończyliśmy kolejne wino i usiedliśmy sobie na murku przy wejściu. Goncalo z Edim poszli do pobliskiego baru i przynieśli dla nas po piwku jeszcze i tak sobie rozwialiśmy i popijaliśmy. Nagle… Radiowóz. To była bardzo zabawna sytuacja. Ja trzymałem piwko przy nodze, więc odruchowo za udo schowałem, Beata akurat piła przed chwilą, więc za kurtkę, wszyscy Polacy tak samo… Goncalo tylko się patrzył na nas kątem oka, no ale cóż taki mamy odruch. Już gotowy byłem na to że się zacznie policja czepiać a oni popatrzyli czy wszystko ok. i sobie pojechali. Dopiero wtedy do mnie dotarło że w Portugalii można sobie pić na Świerzym powietrzu i nikt się do tego nie przyczepi, o ile się przy tym nie drze na całe osiedla i nie rzuca butelkami w przechodniów. Tak więc spokojnie mogliśmy dalej delektować się smakiem piwa. Muszę o tym napisać, bo Iza stwierdziła, że zeskoczy sobie z murku. Jako, że nie piła prawie w ogóle, to było to dość bezpieczne, lecz mimo wszystko się przewróciła. Całe szczęście nakręciłem to na filmie i potem zacząłem uciekać tyłem, nadal filmując jak mnie goni, aby po chwili nie patrząc gdzie idę potknąć się o krawężnik i cudownie wywalić na plecy. Dzięki ci Boże, że kiedyś zachciało mi się trenować AIKIDO. Odruchowo podstawiłem pod siebie nogę i upadając na plecy tak zamortyzowałem upadek, że równie dobrze mogłem upaść na puchową poduszkę. Dodatkowo dodam, że ani kropelka piwa, które miałem w ręce się nie ulała. Za to wszyscy pozostali śmiali się śmiali się w niebogłosy ze mną na czele. Po powrocie poszliśmy na taras, aby patrzeć na gwiazdy. Cudowna sprawa, w takiej małej miejscowości widać ich jeszcze więcej niż w Combrze. Po jakimś czasie zlegliśmy spać, ja wylądowałem z Andrzejem w podwójnej sypialni, tak więc miałem całe łóżko dla siebie. Reszta rozeszła się po pokojach :) C.d.n.

Zobacz zdjęcia z wyjazdu (Jeszcze nie wszystkie dodane)

Brak komentarzy: